sobota, 22 października 2016

Chlebek rozmarynowy , uzależnienia i czerwony zeszyt

Gdybym miała napisać książkę zaczęłabym od zakupienia czerwonego zeszytu. Taki kolor przypominałby mi nieustannie, że podjęłam się czegoś istotnego , czegoś od czego nie można zawrócić, do czego dojrzewa się lata. To samo uczucie towarzyszyło mi kiedy decydowałam się na swój pierwszy tatuaż .

- Przecież nie mogę już uciec! Facet jest w połowie dziarania, a że boli trochę to trudno, chciałam to mam.  Jakby to wyglądało gdybym chodziła z niedokończonym tatuażem? Straszny wstyd i porażka . Wycofać się z decyzji do której dojrzewało się z pięć lat? !

W ciągu kilku sekund pokochałam ten ból.

W takim kontekście rozumiem S.Kinga i te jego mroczne tasiemce . Gość jest bankowo uzależniony od pisania ksiąg! Nie starczyłoby mu ciała na tyle tatuaży ile napisał książek. W życiu trzeba być od czegoś uzależnionym. Ja na razie jestem czekoladoholikiem- zadeklarowanym, po kilku nieudanych odwykach.

Czerwony zeszyt jest również nie do zgubienia . W czasach w których nastała moda (i nie ominęła mnie ona) na wszystko co eco, białe, błękitne, zielone, słodko kwiatuszkowe, koszyczkowe... czerwony zeszyt jest niezatapialny. Lśniłby na tle modnych notesów i kapowników jak latarnia morska. Nie sposób byłoby go ominąć  bez przypomnienia sobie o tej małej misji pisania, a jeśli nawet w kryzysie weny twórczej udam, że go nie widzę to nie bez ukłucia porażki – a tej nie toleruję. I znajdę w sobie wenę i nadzieję na dalsze pisanie choćby było zakopane pod mnóstwem spraw i problemów. 

Miałam kiedyś notes z przepisami na wypieki, które zbierałam podróżując . Przepisy z Irlandii, Lazurowego Wybrzeża, Kanady ... To była moja skarbnica wiedzy. Pisałam ją 5 lat, a ktoś po prostu ją zabrał. Wziął sobie jak kanapkę z masłem i bez najmniejszych wyrzutów zniknął . Żeby ci w gardle stanęła ta kanapka, jak mnie stanęła wielka gula żalu po stracie. Teraz mam nowy notes w trzech kopiach.

W moim odczuciu podjęcie się napisania książki jest jak podjęcie decyzji o posiadaniu dziecka. Bardzo intymna i ważna decyzja o posłaniu jakiejś cząstki siebie w świat.
Jednak na szczęście dla świata nie pisałabym książki o sobie. Sama boję się spoglądać w przeszłość, a co dopiero o niej pisać, więc jeśli już to o kulinariach i podróżach. 
Ale ta myśl jeszcze sobie dojrzewa J



Póki co przepis na ukochany, prosty, aromatyczny i mięciutki chlebek focaccia. Świetny nawet na drugi i trzeci dzień po upieczeniu! Polecam :)

Składniki:

400g mąki pszennej
100g mąki pszennej pełnoziarnistej
2 płaskie łyżeczki soli
2 płaskie łyżeczki cukru
16g drożdży świeżych
50ml oliwy z oliwek + oliwa do posmarowania wierzchu przed pieczeniem
300ml letniej wody
50ml letniego mleka
Łyżka rozmarynu (ja swój mielę na proszek)
Rozmaryn i pestki słonecznika do dekoracji

Przygotowanie:

Z drożdży, cukru i mleka zrobić zaczyn. Odstawić na 5 minut.

Składniki suche połączyć, dolać letniej wody, zaczyn, oliwę i zagnieść elastyczne ciasto. Przełożyć je do miski wysmarowanej oliwą , zakryć folią spożywczą i odstawić na godziną w ciepłe miejsce.

Po godzinie ciasto wyłożyć na oprószoną mąką stolnicę i zagnieść je w celu odgazowania i uformowania dowolnego bochenka. W moim przypadku było to dużo różnej wielkości kuleczek z ciasta które później układałam w tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia.

Gotowy bochenek posmarować oliwą i obsypać ulubionymi ziarnami i rozmarynem.

Piec w 200st.C aż będzie rumiany (ja piekłam z termoobiegiem), ale jeśli ktoś lubi chrupiącą skórkę może wydłużyć czas pieczenia wyłączając termoobieg i skrapiając piecyk wodą.



Po pieczeniu wyjąć z piekarnika i odstawić do przestudzenia.

Smacznego!
Katarzyna Soczyńska


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za dodanie komentarza. Trafił on do sprawdzenia. Pojawi się na blogu niezwłocznie :)