wtorek, 8 listopada 2016

Małe przyjemności i bawarka korzenna



Troszkę nostalgiczny wpis, a powodem jest oczywiście jesień. Od zawsze najbardziej kocham właśnie tą porę roku i często o tym piszę.

Moja jesień rozpoczyna się rokrocznie w dniu pierwszego września. Jak z kalendarzem w ręku powietrze zaczyna pachnieć inaczej, serce bije spokojniej i nachodzi mnie ochota na owsiankę.
W tej porze roku najbardziej kocham szelest suchych liści, które opadły z drzew i wyścielają moje ścieżki, lśniące kasztany , czapeczki żołędzi i alibi na niewychodzenie z łóżka , okopując się tonami książek i czasopism kulinarnych. Jest jeszcze oczywiście picie bawarki  ale takiej mojej podrasowanej.

Myślę, że większość ludzi ma takie swoje małe przyjemności, często podświadome lub bardzo skrywane. Ja mam ich naprawdę dużo!

Uwielbiam patrzeć jak kręci się watę cukrową. Wdycham ten karmelowy zapach z radością małego dziecka. Kocham czuć jak miękka, zimna pościel staje się przyjemnie ciepła od temperatury mojego ciała, poranki z gorącym kakao, wieczory z grzańcem goździkowym, wolne deszczowe dni przy książce, zapach sklepiku warzywnego – taki ziemisty, jabłkowo natkowy, mikroklimat bibliotek i antykwariatów, trzaski ognisk, powiewające firanki, nocne cienie ulicznych latarni, ułamek sekundy, dosłownie moment w którym zapytany o godzinę przypadkowy przechodzień patrzy na mnie zaskoczony po czym zerka na zegarek, głos Mika Pattona w piosence „Easy”, stare czarno białe zdjęcia w starych albumach.

Długo można wymieniać, a te które wypisałam to te nagminne, nad którymi nie trzeba dużo się zastanawiać.

Mojej miłości do kuchni i wypieków nie muszę wymieniać. Kuchnia to dla mnie najważniejsze miejsce w domu. Mogę nawet zrezygnować z wanny na rzecz prysznica , a to poważne wyrzeczenie ale muszę mieć przestronną kuchnię i piekarnik. Lubię być kucharzem , choć to ciężki i często podły zawód. Gotowanie przychodzi mi jednak swobodnie i intuicyjnie. Nie potrafiłabym pracować bez tego pierwiastka, tworzenia czegoś. W biurze, za kierownicą, w papierach... zanudziłabym się na śmierć. Muszę, no po prostu muszę coś stale wymyślać, ulepszać, kreować inaczej tracę sens, przepełnia mnie rutyna i pospolita nuda, a to prowadzi do rychłej zmiany otoczenia.  To nie jest zaleta ale odkryłam to dopiero w momencie , kiedy zliczyłam ile razy się w swoim życiu przeprowadzałam. Dokładnie piętnaście razy. Obecnie mieszkam w jednym miejscu rok i siedem miesięcy, a to rekord odkąd opuściłam dom rodzinny. Mam nadzieję, że w końcu osiądę i będę tam gdzie się dopasuję, gdzie odnajdę spokój. Taki spokój jaki daje mi picie bawarki w ciepłej miękkiej pościeli .


Przepis na ukochaną bawarkę korzenną:

1 szklanka bardzo mocnej czarnej herbaty
1,5 szklanki mleka
Łyżka miodu z lipy
Łyżeczka brązowego cukru
Pół łyżeczki cynamonu
2-3 goździki
2 ziarna kardamonu rozgniecione
Plasterek świeżego imbiru
Łyżeczka skórki otartej z pomarańczy

Wszystkie składniki gotuję na wolnym ogniu ok 4-5 minut. Wyłączam gaz i przykrywam garnuszek spodeczkiem. Odstawiam tak na 10 minut, żeby wszystkie przyprawy dobrze oddały swoje aromaty. Przelewam bawarkę przez sitko do dzbanka na herbatę i uciekam z nim do wyra J

To moja recepta na wszystko .


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za dodanie komentarza. Trafił on do sprawdzenia. Pojawi się na blogu niezwłocznie :)